Powoli, spokojnie

Jak chyba we wszystkim co człowiek robi pojawia się wsparcie rodziny i przyjaciół oraz docinki niezbyt życzliwych. Normalna sprawa i jakoś to nie dziwi. Czuję natomiast potrzebę wyjaśnienia stanu rzeczy dla czytających tą stronę oraz chciałabym im powiedzieć - walczcie o marzenia, kombinujcie. Każda sytuacja jest inna, więc nie przejmuj się jeśli nie masz jak ktoś inny.

Sporo wręcz zarzutów usłyszałam, że jakoś powoli to wszystko u nas idzie. I chociaż ja tam się cieszę, że po 30 już mamy spełnione największe życiowe marzenie/cel, czyli dom z końmi obok, to oczywiście ktoś może mieć na ten temat inne zdanie. Na pewno nasze marzenie ewoluowało przez 10 lat, kiedy to staraliśmy się zyskać fundusze na jego realizację. Mogłoby być wcześniej na poprzedniej działce, ale dobrze że nie wyszło (urzędnicy skutecznie blokowali budowę), bo dodaliśmy do projektu kilka kluczowych zmian - nie tylko w zakresie pomieszczeń, ale przede wszystkim sposobu ogrzewania i rekuperacji. Przy naszym trybie życia raczej szybko byśmy mieli pleśń i niekończące się malowanie po ekogroszku (to był pomysł na ogrzewanie sprzed kilku lat). No i wtedy nie zdecydowalibyśmy się na niebieski dach i mieszkali w gorszym (dla nas) miejscu. Tu czujemy się... jak w domu :). I nacieszyć nie możemy.

-413093_1280.jpg

W dobie kiedy wiele stajni stawia się pod zastaw bardzo szybko (chociaż jednak często robia to znacznie starsze osoby i obyte już w biznesie) u nas szło to powoli. Przede wszystkim stajnia stawiana pod pensjonat (nawet mały) to zupełnie inne założenie. Hipotekę rozlicza się rozkładając ją na te np. 30 koni. U nas liczymy na... spokój i oszczędność (zdrowia i pieniędzy). Nie zakładamy zwrotu pieniędzy i od początku taki był cel. Nie jesteśmy jakimiś bogaczami - zwykła klasa średnia, której dobrze tam gdzie jest i nie chce się pchać w "wielki świat".

Zdecydowanie brak pensjonatu świetnie wpływa nie tylko na stan psychiczny, a co za tym idzie na spokój w treningu. Kiedyś stojąc w pensjonacie usłyszałam, że nie powinnam mieć koni (wyładowywałam swoje emocje z docinek na Musze), że jestem jej problemem. Po zabraniu konia w spokojniejsze miejsce, a potem do siebie problem zniknął (oczywiście olbrzymia tu też była rola terapii). Konie mają tyle czasu ile potrzebują, warunki, o które walczyłam w większości pensjonatów, a moje nerwy minęły. Przypadek? Nie sądzę ;). Sądzę za to, że olbrzymie znaczenie miało wyjście z obgadującego i porównującego środowiska.

Jola